30 czerwca 2011

Warszawska klatka schodowa epoki bierutyzmu

W świadomości wielu osób coś takiego nazywa się socrealizmem. Dla mnie jednak ta nazwa nie jest ścisła. Żeby coś było SOCrealistyczne, musi być "socjalistyczne w treści". Socrealistyczny jest zatem wystrój MDM-u i Pałacu Kultury, i ... na tym koniec.

Socrealistyczna jest oczywiście literatura epoki - tak zwane produkcyjniaki i poezja rewolucyjno-agitująca. No, ale literatura treścią głównie stoi.
W architekturze według mnie w ogóle nie ma takiego stylu. To tak, jak z secesją - też trudno ją nazwać stylem w odniesieniu do architektury. Była stylem dekoracji, ornamentów, obrzutką więc tylko i panierką.

Zadekretowany za Bieruta styl, to tradycyjny styl akademickiego klasycyzmu, przetworzonego lekko i uproszczonego przez doświadczenia modernistyczne i, niekiedy, z tendencjami do pewnej toporności (jeżeli owa toporność miała przypominać sękate paluchy chłopa, żylasty kark robotnika i niekształtne wdzianko przedszkolanki, to zgoda - jest treść socjalistyczna).
W wielu przypadkach jest to jednak wysokiej klasy architektura o odpowiedniej skali i detalu. O urbanistyce większości ówczesnych założeń nie wspominam!

Chociaż... Podobno polski wkład w rozwój światowej architektury tamtych czasów, to kapitel kolumny ze stylizowanych liści, już nie akantu, a buraka. Zawsze dziwiłem się, że przy okazji nikt nie wpadł na pomysł, żeby - zamiast tradycyjnej - nadać kolumnom formę gigantycznych śrub. Powiedzmy, do 1/3 wysokości gwintowanych, z sześciokątnym "łbem" zamiast kapitelu.
Ale to może byłby już czysty postmodernizm, na który było za wcześnie.


Samo miejsce ma ponurą sławę. W piwnicy budynku (to tam na dnie) znaleziono zwłoki Bohdana, syna postaci tyle znanej co kontrowersyjnej - Bolesława Piaseckiego.
Tożsamość sprawców i motyw zbrodni są właściwie po dziś dzień niewyjaśnione, co daje okazję do snucia rozmaitych hipotez.





29 czerwca 2011

Zgubiony kapeć nr 1



pierwszy z cyklu kapci na morzu.


28 czerwca 2011

Mariańskie Porzecze

Dziś nie będzie tak śmiesznie.


Oto kościół w Mariańskim Porzeczu, 50 kilometrów od Warszawy, w Garwolińskiem, że tak powiem. Zbudowany w latach 1769 - 1776 dla - jak sama nazwa wskazuje - zakonu marianów.

Jeśli już jego zewnętrzny wygląd zdaje się naśladować ówczesne kościoły murowane, to w środku ściema odchodzi na maksa.

Poza zwykłymi przedstawieniami figuralnymi widzimy bowiem wszędzie - dosłownie - malarską iluzję porządnej, murowanej świątyni.



Dawni zakonnicy zdają się mówić poprzez tę formę i wystrój: "Chcielibyśmy bardzo mieć kościół kamienny. Ale nie mamy. Ale udajemy, że mamy".
Chociaż nas jednak nie oszukają najwymyślniejszymi trickami trąp-lej, zastanówmy się dlaczego próbują.

Wbrew obiegowej opinii o czynie Kazimierza Wielkiego, kraj nasz stał długie wieki budownictwem drewnianym (a jeśli tego dziś na pierwszy rzut oka nie widać, to ze względów, które zostaną wspomniane na koniec).

Przyczyny są proste, ale nie zaszkodzi ich tu wymienić.
Drewno miało - mówimy o dawnych czasach - trzy podstawowe zalety: taniość, dostępność i słabe przewodnictwo cieplne.

Zacznijmy od tej ostatniej cechy. Murowane budynki dawały znakomite schronienie przed wrogiem, ale już nie tak dobre przed zimnem.
Jak podaje Witold Krassowski, aby ściana kamienna nie przemarzała - czyli: nie pokrywała się w czasie mrozów od środka domu szronem - musi być około metrowej grubości. Dla cegły wartość ta spada o połowę, ale dla drewna wynosi zaledwie kilkanaście centymetrów.
Niegłupi ów profesor zwraca też uwagę, że do wybudowania ściany ceglanej zużyć trzeba było więcej drewna, niż do postawienia ściany drewnianej o tej samej powierzchni.

Nie dziwota więc, że pierwszy po wojnie trzynastoletniej polski zarządca zamku malborskiego wytrzymał w pałacach wielkich mistrzów tylko jedną zimę. Następną już spędzał - przytomniak - w drewnianym domu, który polecił zbudować dla siebie na zamkowym dziedzińcu.

Z podobnych powodów, jak zeznaje świadek z epoki sarmackiej (za J. Tazbirem): „z pałaców i zamków tak wiele pustkami stoi, a ich dziedzice wolą pod snopkami czasem mieszkać niż pałac konserwować".

Pozostałe walory drewna - to jest taniość (względem cegieł i kamienia budowlanego) i dostępność (w dawnych czasach, przypomnę) nie wymagają chyba dłuższych dywagacji. Można dorzucić jeszcze jedną - szybkość procesu inwestycyjnego w porównaniu z czasochłonnym murowaniem.

Poseł francuski de Chavagnac zapisał w 1668 roku w Warszawie: "W tydzień wybudowano mi dom godny pomieszczenia monarchy". Jeśli nawet za zachwytami nad jakością kwatery stoi typowa dla baroku przesada, to niekoniecznie za relacją tempa prac. Już wtedy istniała swego rodzaju prefabrykacja, długo jeszcze niedostępna w technologii murowanej.

Co do wad, to budynki z drewna mają jedną zasadniczą i dość oczywistą: są łatwopalne.
Za sprawą tej cechy, nuncjusz papieski w końcu XVI wieku mógł błysnąć dowcipem, mówiąc o odwiedzanych dworach, że nigdy jeszcze nie widział tak pięknie ułożonych stosów opału.
Cóż, dawni inwestorzy drewnianych budowli musieli działać ze złotą maksymą w pamięci: "to się odbuduje".
Co, biorąc pod uwagę wcześniej wymienione zalety, nie było tak trudne.

Walec historii zrobił jednak swoje, i zabytków drewnianych - poza kościołami, i tym, co się chroni w skansenach - zbyt wielu nie znajdziemy.



Po namyśle nad sposobem prezentacji tu rozmaitych rzeczy, postanowiłem nie zalewać blogu całą tą sraczką dziesiątków zdjęć, które zwykle robi się w takich okolicznościach. A raczej wybrać to jedno - dwa (no... trzy...), które najlepiej oddadzą charakter pokazywanych miejsc. To dobre ćwiczenie bolesnej sztuki eliminacji zbędnego nadmiaru.

Ech, czasy filmów w aparacie. Człowiek długo się zastanawiał nad wyborem motywu i z rozmysłem kadrował, dopiero potem strzelał zdjęcie. Tera strzela ich tysiąc, a dopiero potem zastanawia się nad wyborem motywu i kadru.

Ale dość już tych dygresji i opowieści! Któż bowiem jest w stanie przeczytać tekst, który zajmuje więcej miejsca niż ilustrujące go obrazki? Ja nie.


PS Zapomniałem polecić - złaknieni większej liczby zdjęć mogą chętnie odwiedzić blog Krabianki: o, tu, tutaj i jeszcze tam. Polecam!

27 czerwca 2011

Radzieckie badania Księżyca

Przytaczam w całości, bo warto. Za dziennikiem Antoniego Marianowicza. Autentyczna notatka w "Życiu Warszawy" z 7.IX.1976 roku. Bez zbędnych komentarzy, bo - nic dodać, nic ująć.


Pierwsze wyniki badań gruntu Księżyca

MOSKWA (PAP). Naukowcy radzieccy kończą pierwszy etap badania gruntu księżycowego dostarczonego przez stację "Łuna 24". Odbywa się ono w jednym z laboratoriów Instytutu Geochemii i Chemii Analitycznej w Moskwie.

Badając kolejne warstwy gruntu, a przy użyciu różnych metod wykryto ich ponad 10 - można prześledzić kolejność zjawisk, jakie zachodziły na Księżycu w ciągu miliardów lat. Grunt księżycowy z Morza Kryzysów jest, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, jaśniejszy niż grunt dostarczony przez stację "Łuna 24", chociaż jeden i drugi pobrano z podobnych rejonów w Moskwie. (P)


foto skądś z sieci

26 czerwca 2011

Czerwiec



Zdjęcie stare i skanowane, ale oddaje istotę rzeczy. Co bowiem na nim widzimy?

Widzimy młode ziemniaczki (ziemniaczki, nie ziemniaki, bo przecież są nieduże). Cebulkę. Są już porządne pomidory, już jest bób, ogórki małosolne (!), czereśnie (!!!). Jeszcze są truskawki. Teraz dodałbym do kompozycji trochę młodej kapuchy kiszonej. Wtedy jakoś nie zdawałem sobie sprawy z istnienia tego cymesu.
Opróżnione butelki znalazły się na obrazku przypadkowo.

Co jeszcze jest przyjemnego w końcówce czerwca (a czego nie widać na zdjęciu)? Przede wszystkim - dzień dłuższy od najkrótszego w roku. Jest też co prawda pierwszy z dni krótszych od najdłuższego, ale na szczęście niewiele. Są - nie zawsze, ale mogą się zdarzyć - ciepłe noce. A czy jest coś lepszego niż ciepła noc? No, może jest, ale mniejsza z tym.

Z dawnych czasów, miłym wspomnieniem jest przypadające na czerwiec zakończenie roku szkolnego, początek wakacji, często pierwszy wyjazd. No i urodziny - dawniej dzień bardzo przyjemny, dziś... To od pewnego czasu przestało być takie śmieszne. Niech będzie, dzień nadal przyjemny, ale to już za sprawą miłych osób, które potrafią osłodzić ten - he - nieubłagany wskaźnik upływu czasu.
Końcówka czerwca to bez wątpienia moja ulubiona pora.

Jeszcze jeden niepotrzebny blog

W imię zdrowej zasady, by nie mnożyć bytów ponad miarę - się opierałem. Ale się złamałem. Każdy ma blog, to babcia też! Jeszcze jeden! Jeszcze jeden - niepotrzebny!

Dlaczego "Sad rzeczy", a nie zwyczajowy "Las rzeczy", albo wręcz "Silva rerum"?

Bo las rośnie sobie dziko (a przynajmniej tak zwykliśmy sądzić). Sad zaś, tu, oczywiście: sad rzeczy nieprzypadkowych, ciekawych i godnych zaprezentowania w cyberprzestrzeni, jest prowadzony z rozmysłem i ku pożytkowi.

Takie było pierwotne założenie. Ale czy rzeczywiście nieprzypadkowych, ciekawych i godnych? Hmmm. Się zobaczy. Pewnie nie.
Może lepiej było zostać przy "lesie" albo w ogóle "puszczy"... Nie wiem. Grunt, żeby się z tego nie zrobił "Ugór rzeczy".

Em: "Blog? A co tam ma być? Nazwę ma ładną" - to mi wystarczy.
Będą obrazki i czasami historyjki! Pozdrawiam ewentualnych czytelników.
Er.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...