30 października 2012

Góry klasy B (Grząby Bolmińskie)


Podobno użytkownicy wszelkiego rodzaju serwisów społecznościowych (Fejsbrzuch) czy dezinformująco-deformujących (Twister) oraz blogów (Błogzpłot) dokonują obecnie masowego rażenia banałem typu obserwacje meteorologiczne czynione na bieżąco, choć nikomu niepotrzebne.

Użytkownikiem tych serwisów nie jestem, ale blogerem - jak widać - tak, więc czuję się w obowiązku porazić banałem meteorologicznym. Uwaga! porażam:
To niesamowite, że w tę sobotę już był śnieg i mróz, a jeszcze tydzień wcześniej - też w sobotę - było tak rozkosznie ciepło. Ba, gorąco!

Dobrze, że to akurat wtedy wybraliśmy się na wycieczkę...

Narodziła się bowiem nowa świecka tradycja. Ta tradycja - sięgająca zeszłego roku - polega na jesiennych wypadach w góry. Wypadach - to dobre słowo, gdyż nie chodzi o coś, co mają inni szczęśliwcy: tygodniowe lub dłuższe wyjazdy lub wręcz wyprawy w Beskidy, Gorce, Bieszczady czy Zawory...


Wypady, które są nową świecką tradycją, mają do dyspozycji jeden dzień, więc czasu tego nie można przeznaczyć w całości na podróż!


Siłą rzeczy chodzi więc o góry najbardziej dostępne, a więc najbliższe mieszkańcom Syreniego Sity. O góry klasy B. Można by rzec - góry klasy turystycznej, gdyby nie było to już za daleko idącym zawirowaniem sensu. Wtedy Beskidy, Tatry byłyby górami klasy business... Lecz do rzeczy.


W zeszłym roku zdobyliśmy w ten sposób najwyższe wzniesienie województwa mazowieckiego. Wzgórza Niekłańsko-Bliżyńskie. Kpiarz kpił potem pytając, czy chcemy zdobyć koronę województw... Teraz nasze ambicje sięgnęły dalej - o jakieś 70 kilometrów! Pasmo równie dotychczas nieznane i nieprzetarte: Grząby Bolmińskie.


I - jak się okazuje - piękne to miejsce. Do lubienia, jak Zuzanna kasztany: zwłaszcza jesienią, tak myślę. Grząby - a zwłaszcza Bolmińską Górę - porasta las dębowo-bukowo-sosnowy, cudownie zażółcony o tej porze roku.

Tycie to pasmo i kieszonkowy masyw, ale momentami wrażenie jest jak z konkretnych gór. Są widoki sięgające hen, są stromizny i wąwozy. Kamienie i skały. Jest nawet prawdziwa jaskinia! 
Co tu zresztą gadać, stan rzeczy najlepiej ilustrują ilustracje.
17 kilometrów po Grząbach z bazą w Bolminie to solidna wycieczka jak na jedną jesienną sobotę.

Aczkolwiek cel główny wyprawy leżał już poza tym pasmem. Była nim pewna szczególna góra. Góra uwieczniona w literaturze pięknej! Ale o nich - górze i literaturze - następnym razem, na razie: zwiastun...






27 października 2012

Let It Be


Ten blog przypomina warkoczyk małej dziewczynki. Dlaczego warkoczyk? Bo pewne wątki i tematy powracają przeplatając się z innymi i przeplatają się powracając. Dlaczego małej dziewczynki? Nie wiem.

A, już wiem: bo niektóre zagadnienia pojawiają się częściej, a inne rzadziej i brak w tym regularności. Warkoczyk jest, że tak powiem, amatorski. Partacki. Dominuje w nim kosmyk ze zdjęciami kościołów, których ludzie nie chcą oglądać (Helen Mirren). Cienki jest za to ten ze zdjęciami nagich ludzi, które wszyscy pragną oglądać (H. Mirren).

W ostatnich czasach zaniedbaniu, zapomnieniu i zachwaszczeniu uległ również wątek o muzyce. Za to pełno tu zabytków, kotów i pejzaży...
Trzeba naprawić sytuację i w warkoczyk wpleść znów kosmyk muzyczny. Barokowy koncept udziału muzyki w tym blogu miał polegać na krótszym lub dłuższym opisie jednej ze stu płyt, które "wzięło by się na bezludną wyspę".
W serialu do tej pory udział wzięły 1… 2… 3… 4... pozycje. Niewiele, zważywszy, że pozostało 96. W tym tempie zejdzie chyba do końca następnego kalendarza Majów...

No to z grubej rury! A raczej długiej - bo długo będę ględził.

24 października 2012

Szydłowiec, kościół św. Zygmunta

Pokazując w serii z nagrobkami renesansowymi ten z Szydłowca, obiecałem, że pojawi się na łamach sam kościół. Od tego czasu listonosze uginają się pod ciężarem worów z listami od niecierpliwych czytelników. Cóż więc robić? Oto on:


Jak widać, jest gotycki - późno: budowę zaczęto z fundacji Szydłowieckich, w końcu XV wieku, a kończono w następnym stuleciu, już za Radziwiłłów, którzy weszli w posiadanie miasta po zejściu poprzednich właścicieli.


Jak widać, zbudowany jest  z kamienia (z miejscowych kamieniołomów), co jest w Polsce nieczęste, razem z dzwonnicą i murami dookoła. W murach dookoła oraz tych samego kościoła tkwi wiele interesujących starorzeczy, które może kiedyś będzie okazja zaprezentować.


Jak widać, ze względów topograficznych - choć od rynku dojście do fary jest płaskie - z drugiej strony, od plebanii, wiedzie mostek przerzucony nad ulicą. Można więc w odpowiedniej porze ustrzelić na nim prałata.


Jak widać, wyposażenie wewnątrz jest arcybogate - trzy złociste ołtarze, freski (XVI wiek), malowidła, nagrobki i tak dalej. Nie ma jednak wrażenia natłoku do bólu głowy, co zdarza się w przypadku kościołów z barokowym wystrojem - tu wszystko jest renesansowo harmonijne. Nawę przekrywa strop płaski, tylko prezbiterium - jak widać! - jest przesklepione.


I tu dochodzimy do naczelnego curiosum szydłowieckiej fary. Jest nim pochodzący z początku XVI wieku rysunek rzutu owego sklepienia, wykreślony przez budowniczych w skali 1:1 na ścianie nawy, odkryty nie tak dawno, w naszych czasach.

Jest więc to chyba najstarszy zachowany w Polsce projekt architektoniczny, nie licząc występujących często w średniowieczu w tympanonach fundacyjnych "modeli" fundowanych świątyń - gdyż te były prawdopododobnie rzeźbione po wybudowaniu obiektu, tudzież makiety kościoła, o którą opiera się na rysunku Matejki Bolesław Kędzierzawy - gdyż to fantazja artysty. 

Dziękuję za uwagę, listonosze będą mogli wreszcie trochę odpocząć.





21 października 2012

Doom IV


Zwiastun! Będzie więcej!





15 października 2012

Ernsta Hardera niefortunna wycieczka do Nieborowa

Przy okazji badania rozdwojenia jaźni mieszkańców wsi przeciętych autostradą postanowiliśmy również sprawdzić, jak droga szybkiego ruchu wpływa na wieczny odpoczynek ludzi trwale nieżyjących.

Jednym z celów wyprawy badawczej było bowiem odszukanie zapomnianej pierwszowojennej nekropolii, która obecnie, za sprawą nowego połączenia autostradowego, znalazła się w centum uwagi wszechświata.
Pozostając dalej zapomniana (w przeciwieństwie do wyczesanych pobliskich cmentarzy w Huminie, Bolimowskiej Wsi i Joachimowie-Mogiłach).

Znajduje się ona obok wsi Wólka Łasiecka, nieopodal Bolimowa. Tam, gdzie od końca 1914 roku do połowy roku następnego utkwił front na linii Rawki, i gdzie po raz pierwszy w tej wojnie podjęto próby wytrucia wojsk przeciwnika za pomocą broni chemicznej: gazów.
Zawiera 381 trupów żołnierzy Wilhelma II.

Przewinęło się na tym blogu kilka kościołów zniszczonych w wyniku działań Wielkiej Wojny, dlaczego nie wspomnieć więc o zniszczonych w wyniku tych działań ludziach?

Większość zabitych ma groby zarośnięte lub nieczytelne. Najlepiej zachowana i najbardziej wystawna jest płyta nagrobna Ernsta Hardera, który według napisu zakończył dwudziestoośmioletni żywot w Nieborowie. Z tego, co się orientuję w historii walk w tych rejonach, prawdopodobnie musiał wysłać go do piachu Wólki Łasieckiej rosyjski pocisk artyleryjski.

Ech, Ernst, Ernst. Po jakiego czorta pchałeś się na mazowieckie równiny? Takżeś kochał swój hajmat i kajzera? Dlaczego nikt ci w porę nie powiedział „rżnij karabinem w bruk ulicy”? Tobie i twoim kolegom...

Atoli muszkieter Jagodziński miał przesrane dużo bardziej. Nie dość, że nie walczył za swoją ojczyznę, to jeszcze musiał strzelać do rodaków w moskiewskich mundurach. Paranoja kompletna.


W zagajniku Wólki Łasieckiej człowiek zostaje w szcególny sposób skonfrontowany z bezsensem idei wojny. Przyznając, że choć „w II Wojnie Światowej przynajmniej o coś chodziło”, musi jednocześnie przyznać, że ogólnie jednak ciskanie w siebie nawzajem żelazem, kłucie ostrymi przedmiotami, siekanie berdyszem, dmuchanie śmiercionośnym gazem i tak dalej - nie jest dobrym pomysłem.
Lepiej zostać w domu.






9 października 2012

Słoń (kamienny) a sprawa polska

Ostatnio w komentarzach do wpisu na zaprzyjaźnionym blogu miałem okazję sformułować (nie po raz pierwszy) myśl światłą i głęboką, a mianowicie (cytuję): w Polsce są wszelkie cuda świata, jakie tylko można by wymienić, tyle że w zredukowanej wersji. Zredukowanej - znaczy mniejszej, skromniejszej lub czasem symbolicznej jeno (ale zawszeć). Dotyczy to zarówno dzieł natury, jak i tworów geniuszu ludzkiego (czy choćby zdolności).

Żeby nie być gołosłownym, pozwolę sobie zaprezentować przykład symptomatyczny, by nie rzec - wręcz emblematyczny. Jest nim zjawisko, które da się opisać opisem: słoń, noszący na grzbiecie obelisk. Oczywiście nie żywy egzemplarz, a kamienny. Słoń światowy, a przy tym oryginalny, znajduje się w Rzymie.
Tam, na placu przed kościołem Santa Maria sopra Minerva znany chałturnik epoki baroku, Giovanni Lorenzo Bernini, umieścił rzeźbę przedstawiającą to zwierzę, a na niej egipski obelisk.
Dlaczego słoń, i słoń właśnie - ciekawych odsyłam do literatury fachowej. Można też napisać list z żądaniem wyjaśnień do pana Georgiego Gruewa.

Notabene! Obiekt widziany przez widzów na powyższym zdjęciu w tle, to kolejny przykład bardziej zamaszystego pierwowzoru
odpowiadającego mu polskiego skromnego odpowiednika. Jest nim antyczny Panteon, którego formę naśladuje między innymi warszawski kościół świętego Aleksandra na placu Trzech Krzyży.

Słoń krajowy stoi w miejscu - bo nie miejscowości nawet - zwanym Grodzisko, górującym nad doliną Prądnika, w Ojcowskim Parku Narodowym zresztą. Grodzisko, które turysta nieświadomy może przegapić po drodze z Ojcowa do Pieskowej Skały, albo w drodze powrotnej: z Pieskowej Skały do Ojcowa, godne jest polecenia, jako miejsce szalenie malownicze i interesujące. No i również ze względu na zespół zabytków z nibyrzymskim słoniem z obeliskiem. Nasz słoń nie pochodzi od twórcy, który na dobre wrył się w strony historii sztuki, ale z pewnością jest bardzo sympatyczny w swym lekko nieporadnym a z drugiej strony niemal  formistycznym kształcie.


Zdjęcia powyższe i to obok pochodzą ze wspomnień ze skanera: podkrakowskie z roku 1999, rzymskie z 2000. Bonusowo zamieszczam wizerunek słonia rodzimego cyfrowy. Po zdigitalizowaną wersję słonia włoskiego mam nadzieję kiedyś się wybrać... Nie wiadomo kiedy, gdyż tak, jak i poeta:
Nie rzucam monet do fontanny Trevi
czy to skutkuje nikt na pewno nie wie
.

A może nawet wrzuciłem... Tak czy siak, jak to się mówi: Rzym wart jest mszy. Nie mówiąc o podróży.
Ale i Grodzisko - choć mniejsze i młodsze - warto odwiedzić bawiąc w OPN.







6 października 2012

Tymczasem w Polsce


Jesteśmy w Polsce i tu się są pola.
Pola, łąki i ugory, jak na obrazku. Falujące łany koćmierzycy i samopałowca. Lecz nie o tym.
Zdjęcie zostało wykonane onegdaj w Polsce. Mało-. Jaki jest jednak sens zamieszczania go w blogu?
Tylko dlatego, że zostało wykonane pod wpływem impulsu chwili? Czy naprawdę trzeba pokazywać kolory jesieni, jeśli każdy może je zobaczyć wyglądając z okna?
Jeszcze jedno niepotrzebne zdjęcie w jeszcze jednym niepotrzebnym blogu. Cholerne aparaty cyfrowe. Ale klatkę kliszy też bym tam zmarnował.

Somebody stop me!*





*) Trzymajcie mnie!

4 października 2012

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...