31 grudnia 2012

Międzynarodowy dzień zmiany daty

Jak nadmieniałem i zeznawałem oraz oznajmiałem tudzież powiadamiałem - nie jest to blog okolicznościowy. Ale deklaracje sobie, a szare życie sobie.
Zatem z okazji kończącego się roku - wątek alkoholowy. Ludzkość bowiem wymyśliła, że zmiana daty, to szczególna okazja, żeby zaburzyć sobie poczucie rzeczywistości odchodami drożdży (Vonnegut). Ludzkość chętnie odurza się i bez okazji, i na wszelkie możliwe sposoby, ale szczególne nasilenie odurzania następuje właśnie w tych dniach. Teoretycznie ma to wspierać radość - lecz z czego? Może raczej ma zagłuszać panikę wynikającą z tego, że zmiana cyfry roku uświadamia dogłębniej niż przy innej okazji nieubłagany upływ czasu, a co za tym idzie - życia. Czasowania ku śmierci (Heidegger), choroby na śmierć (Kirkegaard).

W każdym razie, spożywanie alkoholu ma wzmagać frajdę, albo i ją zastępować. Chociaż
"- A co to jest wódka? [...]
- Był taki napój. Płyn, rozumiesz? Alkohol.
- Po co?
- Żeby pić.

[...]
- To wesoło było, czy jak?
- Gdzie tam! Ryczał człowiek jak opętany. A często umierali.
" (Awerczenko)

Z drugiej strony, krom wszelkich zgubnych skutków społecznych i ubocznych, narody pijące alkohol są bardziej wyluzowane. Weźmy muzułmanów - nie piją, za to mordują innych, gnębią kobiety, nie mogą ścierpieć istnienia Żydów...
Zaraz... Brevik, Fritzl, Hitler... hmmm... Słowem - i tak źle, i tak niedobrze.
Ludzie są przeważnie źli (Bias z Priene).

Dla pragnących uczcić nadejście nowego roku w nietypowy sposób, propozycja dwóch drinków:

1. "domowy"
100 gr wódki czystej
1 spory kątnik domowy
1 ząbek czosnku


Utłuczonego kapciem pająka zalać wódką, brzeg szklanki przyozdobić ząbkiem czosnku. Nie mieszać. Zatkać oczy, wypić i zakąsić czosnkiem.

2. "patriotyczny"
100 ml wina czerwonego
100 ml mleka
duszone grzyby


Grzyby zalać winem i mlekiem, odstawić na tydzień, wypić jednym haustem.

Na deser - pocztówka z Szampanii, gdzie w sielskim pejzażu rośnie inny nieodzowny noworoczny trunek. Do siego!






26 grudnia 2012

Restauracja



dach - 6

obróbka szczytu - 4+

okna - od 5 do 3

kolorystyka - 3+  4+





23 grudnia 2012

Bożonarodzeniowy jednorożec

?!
Artysta-piosenkarz, na którego patrzę z podziwem i szacunkiem, ale też z pewnym osłupieniem znowu wprawia w osłupienie, ale i w podziw i szacunek. Ale też w osłupienie. O tym, jak wprawił w osłupienie takie, że przez dwie godziny siedzieliśmy z otwartymi ze zdumienia gębami jeszcze kiedyś opowiem.
Na razie chodzi o to, że ukazał się nowy - po sześciu latach - box z okolicznościowymi wydawnictwami okołobożonarodzeniowymi. O tym, jaki mam stosunek do podobnych praktyk (podobnie jak do praktyki wystawiania gigantycznych świecących cuksów na głównym corso miasta) - pisałem w zeszłym roku. Dlaczego w jednym przypadku robię wyjątek - również pisałem w zeszłym roku. Cześć!

Można tu posłuchać.
O co chodzi? Joy Division?





PS. Gdyby wciąż było mało świątecznego nastroju, oto on w jeszcze innym stylu. Ostrzegam!

21 grudnia 2012

Teatr mój widzę ogromny


"Mój" w tym przypadku oczywiście oznacza, że przyszło mi żyć w mieście, w którym stoi.

Kwadryga dodana niedawno na zrobiła mu bardzo dobrze. Atoli... troszeczkę zaczął przypominać moskiewski Bolszoj Tieatr. Który, choć jest starszy o kilka lat (zaledwie) od warszawskiego, jakieś nieodparcie sowieckie sprawia wrażenie. A nasz - jest fantastycznym dziełem architektury. I byłby nim nawet bez tych bocznych niższych skrzydeł. Z nimi zaś jest jeszcze bardziej.

Tylko parking przed frontem zdaje się błagać o zmianę go wreszcie w plac miejski... Amen.





14 grudnia 2012

Chłodnik


Dobry na upały, do spożywania niekoniecznie w zamkowej sieni. Może być też przewiewna weranda.





11 grudnia 2012

Okupacja

Stan umysłu ludzi pogranicza jest na ogół rzeczą dużo ciekawszą niż stan analogicznego umysłu ludzi interioru kraju, a już zwłaszcza kraju zuinifikowanego narodowościowo. Czasem jednak lepsza nuda: jedni ludzie pogranicza lubią niekiedy napadać na innych i wyżynać się nawzajem pod byle pretekstem (patrz: Wołyń, Naddniestrze itp.).

Aż tu nagle okazuje się, że jakieś śladowe napięcia tego rodzaju występują i w sytej Europie Zachodniej. Przykład na zdjęciu z tabliczką. Pochodzi ono z nadmorskich okolic Dunkierki, które stanowią historycznie część Flandrii (jak sama nazwa wskazuje: Duinkerke, to po prostu "kościół na wydmach"), dziś - i od dawna - we Francji.

 
A wydawałoby się, że jednak ludzie z takiego regionu będą przejmować się, w jakim państwie żyją równie mocno, co młodzieńcy z drugiego zdjęcia zakazem wchodzenia na poniemieckie bunkry.
Tym bardziej, że francuska okupacja musi być niezmiernie ciężka do zniesienia! Tak, że* aż sam bym się jej poddał (na jakiś czas)...




Trzecie zdjęcie pokazuje już tylko letni upalny dzień na tamtejszej plaży, czyli coś, do czego można zatęsknić o tej porze roku.



*) Użycie zwrotu "tak że" jest tu uzasadnione. 
Atoli modne jest obecnie stosowanie słów "tak że" w znaczeniu "tak więc" albo "więc" po prostu, na dodatek często pisanych razem, tak, jak słowo "także"! 
Nie pojmuję.





7 grudnia 2012

Time Out

Który rok był najlepszy dla rocka (cóż za gra słów!)? 1969? 1970? 71? A może 73? Gorące spory wśród melomanów całego świata trwają! W każdym razie, chodzi o przełom lat 60. i 70.

Dla jazzu natomiast analogicznym „złotym wiekiem” były lata o dekadę wcześniejsze, czyli przełom 50. i 60. Za najbardziej znamienny można uznać zaś rok 1959.
A przynajmniej dla mnie jest to data w pewien sposób symboliczna, reprezentująca końcówkę lat pięćdziesiątych, i którą pozwoliłem sobie z lekka wyidealizować. Nie tylko w odniesieniu do jazzu, ale i do rock’n’rolla a nawet do muzycznej popeliny typu easy-listening. Oraz do zjawisk pozamuzycznych, od szeroko pojętego designu albo wzornictwa (cadillaki i żelbetowe łupiny), przez kinematografię, po takie, wydawałoby się mało znaczące, jak elegancja mężczyzn i – last but not least – fenomenalna moda kobieca!

W jazzie – podobnie jak w rocku 10 lat później – mamy nagromadzenie ważnych bądź zjawiskowych (lub jedno i drugie) publikacji nagraniowych. Widać, musiał jakiś szczególny zeitgeist wiać i ferment twórczy siać, czego skutkiem a może i przyczyną było, iż szersza niż węższa publiczność nie odwróciła się była od jazzu.
Stąd też, jeśli wytropię istnienie jakiejś płyty ze stemplem 1959, to wiem, że muszę jej przynajmniej posłuchać. A niektóre znich pojawią się w cyklu „100 płyt, które zabieram na lot transgalaktyczny”. Na przykład dziś.

Oto, wsród wielu genialnych płyt tamtego roku, pod nazwą Time Out, płody swojej pracy opublikował także The Dave Brubeck Quartet.
Tytuł, choć wieloznaczny, dotyczy metrum, rytmów, w jakich grają panowie od Brubecka, pianisty który właśnie kilka dni temu zakończył swój godny, 92-letni żywot.

M.B., mój jazzowy nauczyciel, twierdzi wprawdzie, że biali grać jazzu nie potrafią i nie powinni (w czym nie jest zupełnie bez racji!), ale ta płyta zadaje poważny cios takiej opinii (tylko szarpidrut kwartetu, Eugen Wright, był czarnoskóry).

Faktem jest natomiast, że jej zawartość muzyczną i w ogóle styl TDBQ, cechuje elegancja, wyszukanie i finezja. Nie jest to może, czego w jazzie poszukuję najbardziej i czego się po nim spodziewam, ale tutaj wspomniane cechy zasługują na najwyższy szacunek. Poza tym, osłuchałem się (od dnia, w którym tę płytę sprawiłem sobie – mój Boże, 14 lat temu) z tymi niezwykle melodyjnymi kawałkami, więc są mi bliskie i dobrze znane. Atoli jest jeden główny powód, dla którego włączam Time Out do listy 100 płyt, a imię jego: „Take Five”.

„Take Five” to niezwykła kompozycja. Czarowna i niezwykle optymistyczna melodia sopranowego saksofonu autora, Paula Desmonda, oparta jest na ostinatku basu i fortepianu. Lecz głównym bohaterem są bębny, i to wiadomo już od pierwszych dźwięków utworu. Poruszają się one po jakichś zupełnie niezwykłych, nieoczywistych rytmach. Zresztą – „nie był pomyślany jako hit, miał być solo perkusyjnym Joe Morello”. I to solo jest kolejną, po saksofonowej kantylenie i samej strukturze, nagrodą dla słuchacza.

Utwór ten towarzyszył wielu miłym momentom mojego życia – jak dotąd. Dlatego poproszę o odtworzenie go i na pogrzebie.

Poza tym epokowym kawałkiem, na uwagę zasługują: gonitwa-galop ze zmiennym metrum „Blue Rondo à la Turk” (na szczególną! w wieku 20 lat zbłaźniłem się mówiąc: o, jazzowa wersja „Rondo” The Nice!), walczyk-niewalczyk „Kathy's Waltz”, urocza ballada „Strange Meadow Lark", piosenka bez śpiewu „Three to Get Ready”, energetyczne „Everybody's Jumpin'” oraz godny, bo chyba najbardziej jazzowo jazzowy finał - „Pick Up Sticks”.

Ha! W ten sprytny sposób udało mi się polecić uwadze całą płytę Time Out!

Piękna płyta ma piękną okładkę z ilustracją w guście Joana Miró (nie jedyna to taka okładka 1959 roku!), a brzmi jakby była nagrana wczoraj. No, leciutko szumi, ale instrumenty brzmią również pięknie.

Zachęcam do posłuchu niezwykłego „Take Five” - o ile ktoś nie zna a ciekaw.
A Dave'owi Brubeckowi mówimy „Thank You (Dziękuję)”.


94. The Dave Brubeck Quartet - Time Out





3 grudnia 2012

Rekwiem dla domków fińskich

Pisywać się roz nie ma co.
Domki były tu od zawsze, teraz ich nie będzie. Odbyła się dyskusja na łamach. Urbanista B. mówił - precz.
(Ja mówię: unikat, wyjątek, klimat, wybitne walory arty i archi).






Do ostatniej szansy na popatrzenie zapraszamy w Realu.
Zanim "w leśniczówce Pranie gigantyczny motel stanie", autorstwa co najmniej Zachachy Hahadid.
Tutaj, w komputerowym sadzie - domki w szacie ostatniego dnia lata.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...